Wczoraj waga pokazała 61,3 kg to aż 0,9 więcej od dnia poprzedniego. Ale może to było spowodowane póki co bieganiem po dłuższej przerwie. Dzisiaj rano już było 61,2. Jeszcze teraz, w ciągu dnia ważyłam się i waga też pokazuje 61,2, więc możliwe, że będzie rano spadek. Biorę leki 3 dni, póki co połowę dawki, powinnam dzisiaj/jutro wziąć całą już, ale boję się.
Dzisiaj jest bardzo ciepło. Czekam aż trochę słońce zaczynie zachodzić i pójdę pobiegać. Dzisiaj jedzeniowo bardzo dobrze póki co. Jedzenia wyliczone na 900-1000 kcal a do tego będzie bieganie to aplikacji Jacka pokazuje około 200 spalonych kalorii. Wczoraj jedzeniowo było słabo, bo na wieczór zjadłam czekoladę. Ale całościowy bilans z dnia to było nie więcej niż 1600 kalorii.
Weszłam dziś do sklepu z ubraniami. Zobaczyłam swój tyłek i uda w tych ich światłach w przymierzalni w lustrze... Masakra, taki cellulit mam i ogólnie otłuszczone wszystko. Płakać się chce, ale nic to! Dam radę, schudnę jeszcze, muszę i chcę być szczupła jak tylko to możliwe.
Cały tydzień nie pracuję, także skupiam się na sobie, ruchu i ten tydzień przeznaczam na dojście z powrotem do tych 60,4 kg, które tak z dnia na dzień skoczyło. Uda się, do niedzieli, uda, mam nadzieję...
A psychicznie na razie całkiem ok, nie mam chwilowo myśli prześladowczych, ale też mam Xanax do dyspozycji i czasem korzystam, staram się jak najmniej.
Wg lekarza jestem w dekompensacji... Ale ponoć radzę sobie lepiej niż kiedyś. Kryzys po około 1,5 roku względnego spokoju.
Komentarze
Prześlij komentarz